Jak wrócić do pisania po długiej przerwie?
fot. Olga Jasińska
Czuję się w tym ekspertem, bo od 2009 roku miałem kilkanaście długich przerw. Wszystko się waliło, czytelnicy odchodzili, sponsorzy znikali, statystyki leciały na łeb, a i tak zawsze udawało mi się odbudowywać bloga. Jednego miesiąca było 50 tysięcy ludzi, drugiego 150 tysięcy, trzeciego trzysta i znowu robiłem sobie przerwę, bo nic mnie tak nie demotywowało, jak osiąganie celu.
Teraz było inaczej
Znowu mieszkam w Bangkoku. Dłużej niż się do tego przyznaję, bo w ostatnich miesiącach nie miałem czasu na nic poza przygotowywaniem szkoleń dla blogerów. Od połowy lipca był chyba tylko jeden dzień, kiedy wstałem dopiero o 8 rano. Bo zapomniałem nastawić budzika. Poza tym dniem – robota od 4:33 rano do wczesnego wieczora. Blog? To ja mam bloga? Instagram. A co to? Fanpage? No może kiedyś coś na nim napiszę…
Wszystko zdechło
Czy się tym przejmuję? Już nie, bo mniej więcej pod koniec ubiegłego roku utwierdziłem się w tym, co czułem od dawna. Bycie w centrum uwagi mnie męczy i nudzi. Bywa przyjemne, częściej bywało po prostu skutkiem ubocznym mojej działalności. Nigdy celem. Nienawidzę być rozpoznawany na ulicy. Lepiej się czuję w mniejszych grupach, które mogę powoli budować.
Odnalazłem się
na szkoleniach dla blogerów. Limit 300 osób. Trzy edycje już były. Takiej satysfakcji z pracy nie miałem od czasów „esiątka”. Esiątko to mój dawny lifestylowy blog, pełen pozytywnych treści, który zaorałem tworząc JasonHunt. Tak mi się spodobało tworzenie dla mniejszych grup, że latem zaorałem newsletter. 8 tysięcy ludzi wyleciało z mojej bazy. Ty też. Zostało 2 tysiące. W czerwcu założyłem tajne konto na Instagramie. Ta sama nazwa, tylko końcówka inna. 470 osób. Mogę tam wrzucać co chcę, nie dbając o poprawność polityczną i nikt nie zwróci mi uwagi, że komuś takiemu jak ja, to nie wypada. Może zwrócą dopiero wtedy, gdy wrzucę fotkę z okładania bejsbolem niewidomej staruszki (w burce) na przejściu dla pieszych. Bo to nie jest w porządku blokować ruch na ulicy.
Spodobały mi się też nagrania live, na których bywało po 200-300 osób. A najwięcej czasu w ostatnich tygodniach, bo od świtu do nocy spędzałem na mojej zamkniętej grupie dla blogerów z „masterclassa”. 77 osób. Nie pytaj jak się tam dostać. Na razie nie można w żaden sposób. Dam znać za 2-3 tygodnie.
Odkładałem powrót do pisania bloga.
Myślałem, jakim tekstem wrócę? Jak tym razem zbiorę znowu ludzi, jakie sztuczki zastosuję, komu zrobię loda, a komu tylko dam buzi? Czyje tym razem oczekiwania spełnię? Kto znowu podziękuje za dobry tekst, a kto przejdzie obojętnie?
Czy tego pierwszego dnia uda mi się zebrać tysiąc odsłon, czy może od razu 10 tysięcy?
A potem mi przeszło.
Już wiem jak wrócić do pisania. Najprościej jak się da. Pisząc cokolwiek. To o cokolwiek więcej niż napisałem w ostatnich miesiącach.
Nie napiszę dziś żadnego trzepiącego_w_mózg_blondynki_tekstu. Nawet go nie spuentuję, choć miałem taką fajną puentę. Na pincet lajków. Zostawię ją na później.
Piszę taki, jaki mam ochotę napisać. Kij z tym, że mało osób go przeczyta. Ilu będzie, tylu będzie. Już wiem, że nie muszę przejmować się statystykami. Co mi dadzą? Więcej kasy? Na razie nie potrzebuję. Więcej czytelników? Już miałem. Radość z tworzenia?
Zapomniałem jakie to uczucie.
Musiałem odpocząć od „muszę”.
Odpocząć od ludzi, którzy czegoś ode mnie wymagali. Odpocząć od różnych pasożytów. O nich innym razem napiszę. Odpocząć od siebie – piszącego przemądrzałe tekściki atakujące ludzką głupotę. To nie były złe publikacje, tyle że pisanie ich nie dawało mi satysfakcji. Były za ciężkie, za wulgarne, zbyt napastliwe.
Odpocząć i uodpornić się na tych, którym wiecznie coś się nie podoba i wydaje mi się, że odpocząłem aż za bardzo, bo w obecnym stanie nie ma we mnie żadnej tolerancji dla odbiorców, którzy mogą mieć do mnie o cokolwiek pretensje lub jakiekolwiek uwagi.
Odpocząłem. Pięknie sobie wszystko rozplanowałem. I jak ma teraz wyglądać blog i Instagram i filmy i kolejne szkolenia. Nie wiem, jak dużo tekstów pojawi się na blogu zanim znowu ucieknę. Bo ucieknę na pewno. Zawsze uciekam.
Wiem, że znowu zacznę przywracać także moje starsze publikacje, których nie ma na blogu od dawna i ukatrupię absolutnie każdego, kto powie choćby jedno złe słowo. No ale mam nadzieję, że nie będę musiał. Teraz tak grożę, bo mi ten odpoczynek za bardzo się udzielił i wolę warknąć na zapas, coby mi nikt nie mącił spokoju. Nie wracam do pisania, wracam do bloga. Jeśli znasz mnie od mniej niż dwóch lat, to dla Ciebie wszystko tu będzie nowe. Jeśli znasz mnie dłużej, to masz pecha.
Tajlandia rozleniwia, rozpieszcza, ale też jest fantastycznym miejscem do życia i pracy.
Tyle ode mnie. Sam jestem ciekaw, na jak długo wrócę tym razem i czy zgodnie z planem uda mi się dokończyć coś, co przerwałem dwa lata temu. Zobaczymy, kochanie, zobaczymy.
Zmiany. Są dobre.